Nigdy nie bylem w Bieszczadach.
No prawie nigdy – bo wycieczka rakietowa z SKPB tam własnie się odbywała. Jeździłem w inne góry a Bieszczady zawsze były za daleko. W końcu czas to zmienić.
Korzystając z biletu Lux Expresu ( 15 zł w obie strony 🙂 ) o godzinie 4:30 znalazłem się w Rzeszowie skąd z dworca podmiejskiego autobus dowiózł mnie do Ustrzyk Dolnych. Planu jak zwykle 🙂 nie miałem, bardzo ogólnie na kupionej w Ustrzykach mapie wyznaczyłem cel: może Wetlina?
Około południa praktycznie spod dworca autobusowego ruszyłem na szlak. Gdzie spotkałem Antona. Młodego Ukraińca, który własnie ukończył magisterkę w Lublinie. Jakoś tak sie złożyło, że ruszyliśmy dalej razem.
Poniżej cerkiew w Równi.
Nie zaszliśmy jednak daleko. Anton miał plecak przygotowany na tydzień chodzenia po górach bez dostępu do cywilizacji co oznaczało że był dwa razy cięższy od mojego. Bardzo mile spędzając czas na rozmowie doszliśmy do Teleśnicy Oszwarowej gdzie w okolicach wsi rozbiliśmy się na nocleg. Mizerny przebieg ale mile spędzony czas a smak solonej słoniny – bezcenny 🙂
Na trasę na następny dzień ruszam sam. Mamy z Antonem różne tempa a ja nie mam tyle czasu co mój młodszy współtowarzysz. Ja zresztą jestem wyznawcą stylu light and fast i ciągnięcie na placach 15 kg plecaka uważam za lekko przesadę.
Na plan nie miałem zbytniego pomysłu – do Wetliny było daleko a nigdzie po drodze żadnych miejscowości skąd bym mógł na kolejny dzień dostać do Rzeszowa nie widziałem.
Poniżej cerkiew pw.Mikołaja Cudotwórcy z końca XVIII – najstarsza cerkiew w Bieszczadach z piękną polichromią w miejscowości Polana.
Z braku lepszego pomysłu i wiedząc, że jestem mistrzem prowizorek 🙂 – stwierdziłem że idę na południe w kierunku Wetliny i zobaczymy co będzie dalej.
Początkowo szedłem szlakiem niebieskim aby przy Rezerwacie Hulskim zejśc po grzbiecie wzgórza na sam dół i na wysokości ruin młyna przekroczyć San skąd przez Pańskie Berdo wchodzę na szlak żółty. Skąd przez Terenową stację edukacji Ekologicznej wchodzę na teren Parku Narodowego.
Trasę pod koniec upraszczałem sobie jak tylko mogłem idąc na azymut. Pewnym utrudnieniem było to, że z samego rana zawieruszył mi się 🙂 kompas i szedłem na podstawie słońca i mapy. Szczególnie podejście na Pańskie Berdo dało mi się we znaki – miałem krótkie spodenki a chaszcze i pokrzywy skutecznie utrudniały mi poruszanie się po zboczu.
Dalej już przez przełęcz Orłowicza w świetle czołówki tuż poza granicą parku rozbiłem namiot na odpoczynek.
Rano oczywiście przywitał mnie deszcz i długa droga do Rzeszowa.
Podsumowując:
– przez dwa dni spotkałem na szlaku tylko jedną osobę. Tu jestem tym bardzo pozytywnie zaskoczony,
-potwierdził się ( nie tylko) moja teoria, że im plecak lżejszy tym wędrowanie przyjemniejsze,
W Bieszczady na pewno wrócę ale na początku będzie to chyba na rowerze: kusi mnie Wielka Pętla Bieszczadzka 🙂